Sikora: "Byłem bliski końca kariery" - 40 lat Polskiego Związku Biathlonu

Opublikowano
20
-
07
-
2024

Już za tydzień ruszy rywalizacja w Letnich Igrzyskach Olimpijskich - Paryż 2024. My wracamy do wspomnień jedynego naszego medalisty olimpijskiego w biathlonie - Tomasza Sikory. Poniżej prezentujemy fragment tekstu, który ukazał się w publikacji wspomnieniowej z okazji 40-lecia Polskiego Związku Biathlonu.

Był to 1993 rok – Tomasz Sikora wypalił świetną formą podczas mistrzostw Polski juniorów, gdzie wywalczył złoty krążek. Następnie mógł jeszcze świętować srebro podczas mistrzostw świata w tej samej kategorii wiekowej. Trenował pod okiem, już wcześniej wspomnianego, Aleksandra Wierietielnego. Wcześniej ze świętej pamięci Andrzejem Rapaczem. Oczywiście to zaowocowało debiutem w Pucharze Świata. Dokładnie 4 marca 1993 w norweskim Lillehammer, kiedy zajął 42. miejsce w biegu indywidualnym. Dwa dni później doczekał się pierwszych punktów do kwalifikacji generalnej – to była 30. pozycja w sprincie. 9 grudnia 1993 roku stanął na podium Pucharu Świata: pamiętne zawody zorganizowano w austriackim Bad Gastein, gdzie był trzeci w biegu indywidualnym. Na najwyższym stopniu podium stanął 16 lutego 1995 roku we włoskim Anterselva (bieg indywidualny).

– Te starty dawały mi ogromną radość i satysfakcję. Tych chwil, kiedy stajesz na podium, nigdy nie zapomnisz. Zresztą starty w Pucharze Świata są czymś wyjątkowym, bo to wiele zawodów i trudności, które musisz pokonać po drodze, by po kilku miesiącach zmagań znaleźć się na zadowalającym miejscu. Oczywiście chciałem zostać olimpijczykiem. Zrobiłem to. Każde kolejne zawody były lekcją biathlonu. Czasami mniej bolesną, czasami może bardziej. Na pewno tych wspaniałych chwil nie brakowało. Nie byłem statystą, lecz liczącym się – w ścisłym światowym gronie – zawodnikiem. Stawałem na starcie i wiedziałem: tutaj wszyscy są równi, wszyscy mają szansę na coś wielkiego i ty też ją masz – Tomasz Sikora wierzył w sukcesy, no i te chwile sławy nadeszły.

W Pucharze Świata na podium stawał 23 razy, z czego pięciokrotnie wygrywał zawody. Po sezonie 2008/2009 zajął 2. miejsce w klasyfikacji generalnej. Po sezonie 2005/2006 otrzymał tzw. małą kryształową kulę w sprincie. Na 3. miejscu klasyfikacji znajdował się również w biegu indywidualnym (2003/2004), masowym (2005/2006) i pościgowym (2008/2009). To złoty medalista mistrzostw świata w biegu indywidualnym (1995 rok, Włochy), ale do tego trzeba jeszcze dołożyć kolejne dwa medale – srebro także w biegu indywidualnym z niemieckiego Oberhofu w 2004 roku oraz brąz z rywalizacji drużynowej ze słowackiej Osrblie w 1997 roku.

Kolejnych 14 medali zdobył na mistrzostwach Europy – te najcenniejsze, bo złote, w czeskim Novym Mescie (2008 rok), polskim Zakopanem (2000 rok), białoruskim Mińsku (2004 rok) i w bułgarskim Bansku (2007 rok). Ponadto zdobył 6 medali na uniwersjadzie – w tym pięć złotych: trzy w Zakopanem (2001 rok) i dwa w słowackiej miejscowości Poprad (1999).

– Wiadomo, że biathlon w Polsce nie był tak bardzo popularny. Więcej ludzi rozpoznawało mnie w Norwegii czy w Niemczech, gdzie nie raz, nie dwa zdarzało się, że ktoś chciał zrobić sobie pamiątkową fotografię czy poprosił o autograf. Myślę, że po licznych sukcesach ta nasza dyscyplina rosła w siłę. Z natury nie jestem osobą, która szuka rozgłosu. Raczej podążałem za tym, aby mieć dla siebie trochę spokoju. Zwłaszcza że przygotowania do sezonu, potem starty, powodowały, że poza domem bywałem ponad trzysta dni w roku. Nie było łatwo pogodzić życie rodzinne z tym sportowym. Gdy wracałem z wyjazdów, to potrzebowałem chwili, by tak po prostu dojść do siebie. Nie miałem na nic ochoty, brakowało mi energii. Może to głupio zabrzmi – albo nikt w to nie uwierzy – ale ten czas spędzałem na kanapie. Byłem wyeksploatowany fizycznie, psychicznie. W momencie, kiedy na świecie pojawiły się dzieci, to każdy powrót kończył się z kolei łapaniem tych pięknych chwil. Dzieci dorastały, rozwijały się, a taty nie było w domu. Dążenie do sukcesu zawsze odbywa się jakimś kosztem – nie ukrywa biathlonista.

Na igrzyskach olimpijskich startował pięciokrotnie. Najpierw w norweskim Lillehammer (1994 rok), potem w japońskim Nagano (1998 rok), amerykańskim Salt Lake City (2002 rok), włoskim Turynie (2006 rok) oraz kanadyjskim Vancouver (2010 rok). Oczywiście olimpiada w Turynie zakończyła się srebrnym medalem w biegu masowym. – Najlepiej wspominam biegi, które niekoniecznie dawały mi największe sukcesy, ale te, kiedy o wynik walczyłem do samego końca. Przytoczę tylko historię, do której doszło po olimpiadzie w Salt Lake City. Po powrocie ze Stanów Zjednoczonych wcale nie miałem już ochoty na kontynuowanie sportowej kariery. Zajmowałem tam bardziej odległe miejsca, nie zbliżyłem się do światowej czołówki. Byłem trochę załamany, przygnębiony. Zawiesiłem karierę, ta przerwa trwała dość długo. Aż do momentu pojawienia się w reprezentacji Polski trenera Romana Bondaruka. Długo mnie namawiał, aby wrócił do treningów. Czułem, że to osoba, która faktycznie może doprowadzić mnie do świetnych wyników. Zaufaliśmy sobie. Nie pomyliłem się. Z perspektywy czasu wiem, że była to dobra decyzja. Zaczynałem sezon, osiągając rezultaty w trzeciej, drugiej dziesiątce Pucharu Świata. Krok po kroku i okazało się, że można zrobić coś więcej. Medal w Turynie był takim – swego rodzaju – ukoronowaniem mojej kariery. Wyjątkowa chwila w życiu każdego sportowca. Te emocje i wrażenia trudno opisać prostymi słowami. Nie ma sensu zastanawiać się, czy można było zrobić coś więcej. I tam w Turynie czy na każdych innych igrzyskach. Jest wiele wyników, które zapisały się w historii polskiego biathlonu, a stało się to przy moim udziale. Z tego jestem zadowolony. Był pomysł na to, abym rozpoczął przygotowania do kolejnych – szóstych – igrzysk olimpijskich. Ostatni mój sezon był jednak trudny. Byłem świadomy tego, że coś się kończy. Nie chciałem robić nic na siłę, nic na przekór samemu sobie – tłumaczy, że ostateczna decyzja o zakończeniu kariery zapadła podczas mistrzostw Polski w 2012 roku. I odwrotu nie było.

Mateusz Komperda

fot. Polski Związek Biathlonu

No items found.